1. Legenda Wyśniona
Ogień wolno gasł, wiatr w kominie mielił dym.
Czarodziejski dom mówi do mnie...
Za oknami chłód starodawnych duchów nocy.
Nie otwieraj drzwi.
Nie otwieraj bramy mroku.
Lodowaty cień mojej dłoni zmieniał kształt.
Czasem owcą był, czasem wilkiem.
Odwróciłem twarz na srebrzysto-biały księżyc.
Ogień wolno gasł.
... Już życie śpi.
Czekam aż jęknie Wielki Dzwon...
Cienie skrzydlatych węży...
Przyszli.
W czerni zagrobnej.
Kreślę za pentagramem krąg.
IA KAMPA!
W srebrnej poświacie szła...
Dziewczęcy duch Bogini Ziemi.
Choć raz twego światła,
Choć raz twego ciała,
Głęboko pragnę dotknąć.
W srebrnej poświacie szła...
Dziewczęcy duch Bogini Ziemi.
Choć raz twego światła,
Choć raz twego ciała,
Głęboko pragnę dotknąć.
2. Głos Z Ciemności
Córko weź perły ziemi,
Klejnoty zwierzęcych praw.
Mają świętą moc – Sheol.
Wiele lat – dla mnie chwil –
Byłem jak grom, uczyłem Cię.
Z wilka wilk,
Z nędzy nędza,
A z krwi krew.
Kto ssał?
Bóg albo wąż?
Kto ssał?
Ktoś kłamie wciąż... i ssie.
Za mną car, loch i potop,
Mijałem słońca i trwam.
Dawna bestia, smok – dziś człek.
Demon siał, mielił, żył,
Zapomniał król, kościół i Ty.
Z wilka wilk,
Z nędzy nędza,
A z krwi krew.
Kto ssał?
Bóg albo waż?
Kto ssał?
Ktoś kłamie wciąż... i ssie.
Idzie armia – ZEJDŹ!
Fallus, wymię – ZEJDŹ!
Ciepły czarci kult.
Idzie armia,
Zejdź w dół, wstąp do piekła.
Tam nikt nie musi tak jak Ty
W snach kląć, a w życiu ślinić się.
3. Talizman
(инструментал)
4. Łza Dla Cieniów Minionych
Na dnie sarkofagu noc,
Czarna suknia.
Rozrzucam korale wspomnień.
Wtulona we włosów płaszcz,
Wonna rodnią swą,
Teraz okryta snem.
Na wpół lodowata dłoń,
Zimne twe usta.
A jeszcze niedawno ogień tlił.
Pamiętam rozkoszny wiatr,
Masztem gnący sztorm.
Daję Ci moją łzę.
Okręt mój płynie dalej, gdzieś tam.
Serce, choć popękane, chce bić.
Nie ma Cię i nie było, jest noc.
Nie ma mnie i nie było, jest dzień.
5. Delirium Tremens
Mamo, tyle lat...
Mamo... nie ma cię.
Mamo ciepła brak,
Mamo a ty gdzie?
Uciekasz za dom.
Uciekasz jak pies.
Mamo, ogarnia mnie koszmarny sen,
Mamo, boję się.
Mamo ramie daj,
Mamo, błagam Cię.
Mamo, trzech lat kocham Cię,
Chociaż mnie nie chciałaś mieć.
Hej tam, piwo lej do rąk.
Dlaczego, dlaczego drżą?
Mamo, tak bym chciał...
Mamo... chwalić Cię.
Mamo, ale jak...
Mamo... skoro wiem?
Mamo, trzech lat kocham Cię,
Chociaż mnie nie chciałaś mieć.
Hej tam, piwo lej do rąk
Dlaczego, dlaczego drżą?
Mam dwadzieścia pięć lat,
i życie połamane jak patyk.
Co spojrzę wstecz – okropna czarna plama.
Co spojrzę przed się – twardy, zimny głaz.
Czułem powołanie w życiu swym
na księdza albo na żołnierza
i poznałem, poznałem że ni ten ani tamten
nie mają już czego bronić.
Byłem Faustem i byłem Prometeuszem,
porównywałem pyłek wiedzy,
z wszechświatową głową tajemnicy.
I wydzierałem ogień niebu,
aby go nieść swoim braciom.
Kto mały okazał się robaczkiem świętojańskim,
który świeci nie oświecając i pali się nie rozpalając.
A serce moje, które opukiwało całą ziemię
szukając nieznajomej i nie znalazło jej.
Porwawszy gołębice wylało świętą niewinną krew – narzędzie ułomnienia,
które nawet o pomstę wołać nie może.
A kiedym przyzywał do boju wszystkie legiony żywych
pod hasłem, "kto w Boga wierzy",
poznałem wówczas,
przy oślepiającym świetle prawdy,
że w głębi ochnistraktu wszechżycia
leży zbrodnia i ostatni sztandar swój spalić muszę.
Tak więc jestem teraz żywy bez życia,
tęskny bez tęsknoty i błądzący bez błędu.
Okręt mój nie mając kompasu ani steru,
płynie w nieznaną dal.
Więc niech się wypełni miara mojej pustyni.
Porzucę ten świat,
którego intrygi nie są dość zabawne,
ani cierpienia dość małe,
aby utrzymać swe łzy.
Zamknę się w pięknym,
książęcym grobie moich przodków.
A może, może odkryje nowy świat swojej duszy,
którego przeczucie zjawia mi się
z nieodpartą siłą,
ową metafizyczną stroną duszy,
którą widzę we snach swoich
a zapominam na jawie.
I tak może mi się uda zwiedzić
drugą połowę księżyca,
wiecznie zakrytą dla ziemskiej świadomości.
Oto jest dzień jasny, słoneczny,
ale cóż to znaczy?
Moja dusza ma swoje własne światło,
i swoje własne od słońca niezależne
ciemności.
Pójdźmy stąd, bo dla tego,
który mierzył kulą we własne serce,
nie ma ani dziś, ani jutro, ani tu, ani tam.
Tylko niezmierzone królestwa myśli
zamknięte w łupinie orzecha.
Mamo, piję sam...
Mamo... nie wiem gdzie.
Mamo, o wszystkie dzieci modlę się...
Mamo... za twój grzech.
Uciekłaś za dom.
Uciekłaś jak pies.
6. Czas Zemsty
Z głębi ran
W blasku hord,
Idzie czarny król,
Abadon.
Nad nim krąg siedmiu głów
Sprzęga czarci gniew
W płomień.
I stanął smok
Przed mającą rodzić niewiastą,
Ażeby skoro porodzi
Pożreć ją,
Dziecię,
Jego raj.
Z głębi ran,
Z chaszcz i nor,
Zemsty nadszedł czas.
I przemoc.
Śmierć za płacz,
Płacz za śmierć,
Śmierć za diabła krew przelaną.
I porodziła tyrana
Z żelaznym berłem,
Lecz porwał go Bóg
Spod zębów wyzwoliciela.
Wzniósł Abadon stary miecz,
Plunął w piach.
– Wojna psie!
Ognisty diament spadł
I lud w obawie ukląkł.
Wraz z nim potomstwo jej.
– Zemstą płomień i bat!
Płomień i bat!
Z czarcich hord
Ognisty diament spadł
I lud w obawie ukląkł.
Wraz z nim potomstwo jej.
– Zemstą płomień i bat!
Płomień i bat!
Czarna postać rozdaje śmierć.
Śmierć i płacz.
Śmierć i płacz.
Czarne widmo rozpala miecz.
Śmierć i płacz.
Śmierć i płacz.
Czarne widmo rozpala miecz.
Śmierć i płacz.
Śmierć i płacz.
Czarne widmo kieruje miecz
W niebo.
Śmierć i płacz.
Śmierć i płacz.
Zemsta piekieł dopełnia się.
7. Robak
Sługami Boże jesteśmy twymi w grobach,
Bo praw za życia równych nie ma.
Kamienny dom w sądny dzień
Zwolni stary szkielet z robaka szczęk.
Czy płaczesz tam?
Nikt się nie dowie.
Człowieku!
Czy płaczesz tam?
A może drwisz?
Z tego co wiem, to robaków mrowie
Tańczy, klaszcząc w dłonie, powoli zjada cię.
Dusze mą wypijam z kielicha,
Z kielicha mych rąk. Z kielicha mych rąk.
Dusze mą wypijam z kielicha,
Z kielicha mych rąk. Z kielicha mych rąk.
W morzu świec płynie łódź.
Stoję w niej.
Z grzechów mych napinam łuk.
Strzelam w obłok.
Czy płaczesz tam?
Nikt się nie dowie.
Człowieku!
Czy płaczesz tam?
A może drwisz?
Z tego co wiem, to robaków mrowie
Tańczy, klaszcząc w dłonie, powoli zjada cię.
8. Bez Pamięci
Czasem chodzi mą ulicą...
Dziwne to, że sam.
Bez powodu, jak ty.
Jego twarz uniesiona po nimb
Do mych okien krzyczy
– Chleba!
Czasem chodzi ma ulicą...
W swoich dłoniach ma
Dwoje małych jak pył.
Czy szesnaście lat, matko, da sił.
Gdy przy tobie ojca nie ma?
Starta na proch.
Przez ludzi.
Czczą kierat... by prędzej to szło.
Toczą się kamienie bez imienia.
Czasem chodzi mą ulicą...
W długi habit wlazł
Bez powodu, jak ty.
Jego dłoń uniesiona po nimb
Zmienia pieniądz na marzenia.
Wierzyli, że on użyje magicznych zabawek,
Lecz ksiądz bawił się zwyczajnie w doktora.
Wierzyli, że on użyje magicznych zabawek,
Lecz on bawił się zwyczajnie w doktora.
Czasem chowasz
W swoje dłonie oczy pełne krwi.
Krwi sczerniałej od łez.
Który świat, wznoszony po nimb,
Czekającym dał na próbę
Stary szklany dom.
9. Niewinność
Do dzikich borów idę, dzikich gór, między psy.
Szukam żył źródlanej wody, czystej krwi.
W zarannej topieli drapieżny ptak wzbił się do lotu.
Wysoko. Wysoko. Wysoko...
Stubarwne kwiaty liżą rosę – leśne łzy.
Pajączek wił swą sieć... Maleńki robaczek w nią wpadł.
W zarannej topieli drapieżny ptak wzbił się do lotu.
Wysoko. Wysoko. Wysoko...
Mieszkańcy gniazd
wpatrzeni w lot
matek swych
już rwą się do chmur,
trzepocąc mchem
ubogich ciał.
Tajemny życia krąg.
Instynkt matki
Wściekły głód
Zew krwi.
I wiatr rzucił młode pisklę.
W ostrza skał.
Kończy się coś.
Kończy się dzień.
Do dzikich borów idę, dzikich gór, między psy.
Szukam żył źródlanej wody, czystej krwi.
W zarannej topieli drapieżny ptak wzbił się do lotu.
Wysoko. Wysoko. Wysoko...
W zarannej topieli drapieżny ptak wzbił się do lotu.
Wysoko. Wysoko. Wysoko...
Mieszkańcy gniazd
wpatrzeni w lot
matek swych
już rwą się do chmur,
trzepocąc mchem
ubogich ciał.
Tajemny życia krąg.
Instynkt matki
Wściekły głód
Zew krwi.
I wiatr rzucił młode pisklę.
W ostrza skał.
Kończy się coś.
Kończy się dzień.